Po napisaniu poprzedniego tekstu O (nie) zasługiwaniu przyszedł do mnie temat rozwijający poprzedni, a w zasadzie bliźniaczy. Bo z emocji niezasługiwania wynika coś takiego jak syndrom oszusta. Słyszeliście o nim? No właśnie ja też nie i dlatego tym bardziej ciężko było mi pogodzić się z niezasługiwaniem…
Syndrom oszusta polega na tym, że pomimo wiedzy, kwalifikacji, a nawet wcześniejszych sukcesów, wszystkie osiągnięcia przypisywane są zbiegom okoliczności, szczęściu, a nawet innym osobom. Kompletnie się w tym nie widziałam: wręcz przeciwnie, zawsze widzę swój wkład w jakiś sukces i doceniam to. To, co mnie nieco przekonuje do tej teorii, to kwestia wątpienia w swoje możliwości przy kolejnych działaniach. Wątpienia często podświadomego, a w momencie jego uświadomienia, wątpienia trudnego do zneutralizowania. Nawet – wydawało by się – logiczne i poparte faktami argumenty, wytaczane przez tą część mnie, która chce iść dalej, nie działają i ta niepewna cząstka zapiera się jak przysłowiowy wół (czy też może osioł) i nie ma na nią mocnych J Na razie niestety często wygrywa …
Z czego więc wynika syndrom oszusta, i będące jego konsekwencją prokrastynacja i możliwie dalekosiężne odwlekanie działania oraz równie daleko idący perfekcjonizm ❓ Mówią, że zwykle z obniżonego poczucia własnej wartości, czyli niskiej samooceny, o czym pisałam już ostatnio. Może nas to dotyczyć już w dzieciństwie, potem w szkole i na studiach, w życiu zawodowym i prywatnym – zawsze i wszędzie.
Ale czy na zawsze ❓
Podstawowym problemem w syndromie oszusta jest przekonanie, że swoje sukcesy zawdzięcza się nie własnym talentom i pracowitości, ale czynnikom zewnętrznym: innym ludziom, kontaktom, wdziękowi, czy też po prostu szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. „Udało mi się”, które bardzo często pojawia się w naszych rozmowach, jest tego najlepszym przykładem. Wydawało mi się, że ja myślę o tym całkiem inaczej – wiem, że ZASŁUŻYŁAM na wszystko, co osiągnęłam, własną pracą i osobą – i dlatego negowałam syndrom oszusta u siebie 😉
Jednak poddając dogłębnej analizie skojarzenia, wyszło mi, że jednak pod spodem myślałam o swoich „sukcesach” właśnie w taki sposób, deprecjonujący MOJE osiągnięcia❗ To niuanse, które robią krecią robotę: mam dobre oceny, bo przyswajam wiedzę bez uczenia się, wystarczą mi informacje z lekcji; bez trudu dostałam pracę, bo szczęśliwym zbiegiem okoliczności spotkałam właściwą osobę; zmieniłam pracę na lepszą i rozwojową, bo we wcześniejszej poznali mnie właściwi ludzie; osiągnęłam najwyższe możliwe stanowisko w firmie, bo … nikt inny się nie nadawał, a ja zawsze bardzo się angażowałam, więc się nadawałam, i w ciągu wielu lat jakoś SAMO TAK WYSZŁO? Może to o to chodzi, że – w moim podświadomym przekonaniu – nie wkładam specjalnych wysiłków w to, co osiągam? A przecież jakąś inteligencję posiadam i nikt mi jej nie dał, empatia i otwartość, zaangażowanie i sumienność czy wnikliwość to cechy, które stoją za wszystkim, co „udało mi się” zrobić 💪
To tutaj ujawnia się syndrom oszusta…
Skoro jestem niewystarczająca i niezasługująca, więc dokładam wszelkich starań, i dzięki temu jednak wszystko mi się UDAJE i na dodatek inni mają o mnie (zwykle) świetną opinię, to coś tutaj jest nie tak, i w końcu się wysypie, a inni poznają (jakąś) niefajną prawdę na mój temat. Ooooo to to ❗ Takie myśli faktycznie zdarza mi się mieć: popełnię błąd albo zwykłą pomyłkę, powiem „coś” czy zachowam się „nie tak”, i stracę tą wyobrażoną „dobrą” opinię u innych. Stąd tendencja do „stawania na głowie”, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik, na najwyższym poziomie. Perfekcjonizm hard level… Poprawianie najdrobniejszej i najbardziej bzdurnej rzeczy, jak ustawianie właściwych formatów poszczególnych pól, kolorów cyfr czy tła komórki, wyjustowania i takie tam w arkuszu excella… Częściowo arkusz jest dzięki temu bardziej czytelny i szybki do analizy (tym bardziej dla innych), i dużo łatwiej się do tych danych wraca za jakiś czas, ale spora część pracy na pewno jest bezcelowa, a ja i tak nie mogę się powstrzymać, nawet kiedy coś w środku krzyczy: przestaaaaań, to bez sensuuuuu, tracisz czaaaas ❗ 😁
Ustawianie kubków czy szklanek w odpowiedniej kolejności czy ład w garach też są przydatne, ale czy niezbędne? Inna sprawa, że we w miarę uporządkowanym otoczeniu traci się mniej czasu na szukanie czegoś czy wykonywanie jakichś czynności, choćby kiedy sięga się do szuflady po łyżkę, a wyciąga się widelec, bo był w przegródce na łyżki 😉 Tylko mój gabinet przeczy tej logice, i zarasta książkami, wydrukami, notesami… Rozwiązanie już jest: opróżnić półki z książkami (dziecięcymi i tymi, do których nie jestem przywiązana) – a znajdzie się miejsce na doprowadzenie do ładu i posegregowanie tego, co zostanie, tego, co chcę mieć dalej w moim życiu 😊
Gdzie jest więc granica między dobrym a przesadą ❓
Odnajduję się w „poukładanym” otoczeniu (nie mylić z porządkiem 😁). Ład jest bezpieczny. Co uznać za wystarczające, kiedy ma się zakodowane wieczne staranie się o zasługiwanie ❓ I dlaczego wobec innych jestem znacznie bardziej wyrozumiała ❓
Daję sobie prawo do bycia nieperfekcyjną.
Ciężko walczyć z kodami podświadomości, ale działam – to najważniejsze 😊 Trzeba mówić do siebie łagodnie w stanach niepewności, ale jednocześnie oczekiwać jakiegoś działania. Zrobić choćby maleńki krok do przodu, a czasem do tyłu – bo i tak się zdarza. To dużo lepsze, niż stanie w miejscu, przebieranie nogami, i zastanawianie się nadmiernie długo, co i jak zrobić, żeby wyszło najlepiej 👌
A gdzie Wy widzicie swojego oszusta ❓ Może nie daje Wam się we znaki, ale może ukrywa się pod doskonałymi przykrywkami ❓ Mnie zajęło wiele miesięcy od negacji do akceptacji – kopanie we własnych kodach podświadomości to wyczerpująca, ale też pasjonująca praca 😊 Niepłatna co prawda w gotówce, jednak bardzo opłacalna, bo daje widoki na przyszłość bez ciągłego zaciągania hamulca bezpieczeństwa 🥇
W kuchni też się staram, i bardzo trudno jest mi określić, na ile dla siebie (uwielbiam gotować nowe potrawy, sprawdzać smaki i połączenia), a na ile na pokaz. Perfekcjonizm daje się we znaki na pewno i tutaj – chciałabym, żeby zawsze było pysznie i możliwie różnorodnie, a przy tym w miarę zdrowo, a na proszonych obiadach czy kolacjach gościom staram się podać zawsze coś nowego lub wykwintnego. Nadal nie lubię, kiedy mi coś nie wyjdzie tak, jak tego oczekiwałam, ale już nie odczuwam z tego powodu tak dużego dyskomfortu (czy nawet wstydu?), jak dawniej. Kiedyś było jeszcze gorzej – teraz gotowanie ograniczam czasowo, dzięki czemu wybieram przepisy, które nie wymagają stania w kuchni przez pół dnia 😊 Taki mały kompromis z samą sobą 😉 Karmienie ludzi to moja pasja, zostawiam więc sobie zaskakiwanie ich smakami – bez tego to nie byłaby już pasja, dlatego nie idę dalej z ograniczeniami w tym zakresie 😉
Jadłospisy też tworze z pasją, i zużywam na nie sporo czasu, przez co nie raz i nie dwa sama sobie urządzam połajankę – ale i tutaj znajduję czasem możliwości usprawnienia działania, mam nadzieję, że bez szkody dla jakości 😁 Jadłospis na kolejny tydzień – jak zwykle TUTAJ.
—-
Pomóż mi rozwijać mój blog 😊
Podoba Ci się treść ❓ Kliknij serduszko pod tytułem ❗
Blog żyje z odwiedzin: zapraszam Cię ponownie ❗
Pomóż innym mnie znaleźć: udostępnij – poniżej znajdziesz ikony, dzięki którym łatwo to zrobisz ❗
To dla mnie ważne 😊 Z góry dziękuję ❗
