NA TEMAT

O kaczątku

Mąż zapytał mnie w tym tygodniu, czego się boję. Nie: czy czegoś się boję, tylko czego – jako stwierdzenie, że czegoś na pewno. Było to po mojej wizycie u fizjo, który zrobił, co mógł, żeby postawić moje plecy na nogi, bo cały styczeń co rusz to szwankują. Szwankuje u mnie oczywiście dół pleców, czyli podstawa. A że mój fizjo ma podejście mocno holistyczne, co bardzo odpowiada też mojemu rozumieniu zdrowia, pogadaliśmy sobie o tym, co te moje lędźwie dręczy i dlaczego tak bardzo się spinają i domagają zauważenia. Brak poczucia bezpieczeństwa, stabilnej podstawy, dawne schematy związane z permanentnym stresem, które odpalają się w ciele w sytuacji, którą psychika widzi jako „powrót” do tamtych czasów, do tego bieżąca nerwówka… Jak te plecy mają to wszystko unieść?

Dlatego zdziwiło mnie pytanie, choć wcale nie zaskoczyło. Przez chwilę się zastanowiłam, i odpowiedziałam, że niczego się nie boję. Widzę trudności, doceniam ich wagę, ale jako zadania do wykonania i załatwienia po prostu wymagają znalezienia rozwiązania. Czasem niewygodnego, czasem kosztownego, jednak mojemu życiu nic nie zagraża. A utrata życia to lęk, który czai się u podstaw wszelkich innych lęków – gdzieś kiedyś przeczytałam, i po analizie musiałam się z tym zgodzić. Więc czego tu się bać, jeśli nic nie grozi mojej obecności na tym świecie?

Może tylko głębokiej wody się boję – zawsze się bałam, dlatego nigdy nie nauczyłam się porządnie pływać… Sportów ekstremalnych nie uprawiam pewnie z tego właśnie atawistycznego powodu. Wydawać by się mogło, że w ogóle stronię od ryzyka, jednak jak się dobrze zastanowić, wielokrotnie w życiu szłam do przodu jak w dym, co przez niektórych oceniane było – lub nadal jest – jako bezmyślne. Mówią: „Po co Ci to było??” Ja oceniam to jako intuicję. Działanie zgodne z naturą. Jak w jednej z bajek Anthony’go de Mello z tomiku „Śpiew ptaka”, którą odszukałam dzisiaj dla Was:

Kaczątko

Od dziecka uważano mnie za nieprzystosowanego,
Chyba nikt mnie nie rozumiał. Mój własny
ojciec powiedział mi kiedyś:
– Nie jesteś dostatecznie szalony,
by cię zamknąć w domu wariatów,
ani też dostatecznie skupiony,
by dać cię do klasztoru.
Nie wiem, co z tobą zrobić. –
A ja odpowiedziałem:
– Raz włożył ktoś kacze jajko do gniazda kury.
Gdy kaczątko przebiło skorupę,
chodziło razem z matką kwoką,
aż kiedyś doszli do stawu.
Kaczątko poszło sobie prosto do wody,
a kura została na brzegu gdacząc przerażona.
Tak więc, kochany ojcze, ja wszedłem w ocean
i w nim znalazłem swoje miejsce. I nie możesz
winić mnie za to, że ty zostałeś na brzegu.

A że de Mello poleca przeczytać każdą bajkę dwa razy, pomyśleć nad nią i zastosować do własnego życia, tedy bądźmy jak to kaczątko, które podąża za swoim powołaniem, zamiast zostać w bezpiecznej przystani jak jego przybrana rodzina. Bo większość naszych strachów jest straszna tylko w naszej głowie. A w życiu – jak to w życiu – wszystko się może zdarzyć. Warto więc wypłynąć na ocean pełen możliwości. Zachęcam: ruszaj w drogę 💪

Gotowy jadłospis może Ci się przyda, a może przepisy na szybkie i smaczne dania? Tak czy inaczej zapraszam po nie TUTAJ.

—-

Pomóż mi rozwijać mój blog 😊

Podoba Ci się treść Kliknij serduszko pod tytułem
Blog żyje z odwiedzin: zapraszam Cię ponownie
Pomóż innym mnie znaleźć: udostępnij – poniżej znajdziesz ikony, dzięki którym łatwo to zrobisz

To dla mnie ważne 😊 Z góry dziękuję

Follow Me!