Zobaczyłam ostatnio pewną grafikę: mózg dwulatka rozrysowany na śmieszne części, jak Uzależnienie od Bajek, Płat Miłości do Zabawek, Ośrodek Unikania Higieny i kilka innych, równie zabawnie nazwanych. A wśród nich dwa bardzo niewielkie punkty: Ośrodek Strachu (generuje strach przed lekarzem, fryzjerem i potworami) oraz Ośrodek Plucia (reguluje niechęć do warzyw i podejrzliwość wobec serów). Naszła mnie myśl tak natrętna, że od razu musiałam usiąść i zadać to pytanie.
Skąd się bierze w dzieciach strach, niechęć, obrzydzenie?? Przecież rodząc się nie mają ich w sobie ani odrobimy!
Moje córki nigdy nie miały obrzydzenia do warzyw. Ciekawe dlaczego?
Abstrahując od tego, że co by nie mówić i nie wymyślać, są różne charaktery z urodzenia, i już. Jeden od małego jest ciekawski i wszędzie go pełno, drugi siedzi w kącie i zajmuje się jedną zabawką przez całe popołudnie. Nie będziemy dociekać przyczyny, bo to pewnie jakaś psycho-neurlogia byłaby tutaj potrzebna (czy w ogóle istnieje taka???), ale też nie ma to znaczenia dla tego rodzaju strachu, który mam na myśli.
Zapominamy na chwilę, że są rodziny patologiczne, w których dorosły sobie nie radzi z emocjami, a więc i ze strachem, a tym bardziej dziecko. Bierzemy pod lupę rodzinę funkcjonującą z grubsza normalnie (cokolwiek rozumiemy pod tym określeniem). Dziecko jest zaopiekowane, nie ma powodu do strachu przed czymkolwiek ani kimkolwiek.
Tymczasem wyjście do lekarza to zabieranie dziecka na tortury, a na sam widok białego kitla dostaje ono spazmów lub co najmniej chowa się za rodzicem. Wizyta u fryzjera kończy się nierówno przyciętą fryzurą, bo dłużej się delikwenta na fotelu nie dało utrzymać. W obcym dorosłym dziecko widzi niebezpieczeństwo, a do innych dzieci podchodzi z nieufnością. Ba, do przedszkola idzie za karę, rodzice go chyba nie kochają, skoro zostawiają je codziennie w tym przerażającym miejscu. Kolejnym argumentem za niecnymi intencjami rodziców jest ciągłe podtykanie dziecku różnego rodzaju trucizny w postaci warzyw czy mięsa, a przecież wszyscy doskonale wiedzą, że dzieci takich rzeczy nie jadają, ponieważ żywią się kaszką, płatkami z mlekiem, kluseczkami, naleśnikami i w ostateczności paluszkami rybnymi…
Dzisiaj moje pytanie brzmi: skąd??
Skąd w dziecku takie lęki, a nawet obezwładniający strach, który każe głośno i zdecydowanie protestować? Lub obrzydzenie, które nie pozwala nawet spróbować warzyw, nieważne w jakim są kolorze i jakiej konsystencji?
Mam na ten temat swoją teorię. Teoria ta podstawy swoje bierze z obserwacji i uważnego słuchania, co ludzie mówią. Co mówią dorośli, opowiadając o swoim domu, o dzieciach. Co mówią dorośli do swoich dzieci. Jak komentują zachowanie innych. Ze wszystkiego tego wyłania się obraz rodzica zatroskanego o to, żeby jego dziecko nie bało się lekarza czy fryzjera, chętnie chodziło do przedszkola i z zapałem pałaszowało warzywka w każdej formie. Albo że dziecko płacze przez całą wizytę u lekarza, w przedszkolu trzeba je zostawiać na siłę, a na warzywa mówi: fuj.
Więc teraz powiem Wam, co moim zdaniem kryje się między wierszami.
To my, rodzice, tworzymy ten strach w dziecku.
Jak to???? – być może zapytacie.
Pewnego lata postanowiliśmy wybrać się na wakacje nad Balaton. Pierwsze i ostatnie wakacje spędzone z przyjaciółką rodziny, jej partnerem, siostrzenicą, oraz wnuczką lat – wtedy – chyba 3. Wynajęliśmy duży, niezależny dom z ogrodem, kilkaset metrów od brzegu jeziora.
Znajomi dotarli dużo później niż my, no bo babcia z wnusią potrzebowały często się zatrzymać i pospacerować. Jak najbardziej zrozumiałe, jechanie z małym dzieckiem w ciągu dnia to nie jest bułka z masłem 😉 Kiedy dojechali, dziewczynka nie odstępowała Babci na krok, chowając się za jej kolanami, których się zresztą kurczowo trzymała. Nieśmiałe dziecko, ot co, musi się oswoić z obcymi, dorosłymi i nastolatkami. Nikogo w tym samym wieku, więc tym bardziej trudna sytuacja… I wtedy babcia powiedziała do dziewczynki: „Nie bój się! Widzisz? Ten pan wcale nie jest taki straszny”………………………
Jakby ktoś się nie domyślił: dziecko jechało na wakacje uprzedzone przez własną ukochaną babcię, że będzie tam TAKI PAN (w sensie że mój mąż, który dzieci uwielbia, a dzieci jego, bo wygłupiacz jest z niego niemiłosierny), ale WCALE nie trzeba się go BAĆ.
Kurtyna.
Oczywiście wyjazd wyglądał tak, że babcia z wnuczką cały czas przebywały w sypialni, nawet jadły tam posiłki, nad wodę chodzili osobno i umiejscawiali się co najmniej kilkadziesiąt metrów od nas, do ogrodu nie wychodziły nawet wtedy, kiedy my siedzieliśmy „na drodze” do wyjścia, czyli w salonie… Dziecko dostawało spazmów od razu w drzwiach od pokoju i robiło w tył zwrot. Spędziliśmy świetne wakacje z przyjacielem naszej znajomej i jej siostrzenicą, odpoczywając popołudniami w ogrodzie i grając wieczorami zacięcie w karty. Jednak pewien niesmak – szczególnie u mojego męża, choć się do tego nie przyznaje – pozostał… Kto tu sobie zepsuł wakacje jest oczywiste. Tylko po co?
W ramach ciekawostki dodam, że mój mąż, przyjeżdżając obecnie do tejże znajomej, w której domu obecnie mieszka inna, młodsza wnuczka (teraz ma jakieś 3 lata), ogromną satysfakcję ma z tego, że dziewczynka jest moim mężem nie tylko zawsze zainteresowana, ale bardzo z jego towarzystwa zadowolona 😊 Jak widać ten pan wcale nie jest taki straszny 😊
Stawiam więc jeszcze raz pytanie: skąd?
Czy przed wizytą u lekarza dziecko nie usłyszało, że nie trzeba się bać, że pan doktor tylko cię zbada, może zimnym stetoskopem, ale to przecież nic, a to szczepienie to cię nawet nie zaboli, pani pielęgniarka tylko zrobi pik w rączkę, i już będzie po wszystkim? A może usłyszało coś, co wcale nie było do niego powiedziane, ale obok niego: znowu trzeba będzie odsiedzieć w poczekalni, te baby z rejestracji to są takie niemiłe i nieużyte, a lekarka opryskliwa… ciekawe czy po tym szczepieniu będą jakieś niepożądane objawy? Teraz tyle mówią o tym autyzmie, to szczepienie to w sumie może być niebezpieczne…
Kto powiedział dziecku przed wizytą u fryzjera: strzyżenie nie boli, pani fryzjerka jest bardzo miła, zrobi cyk-cyk nożyczkami i obetnie włoski? A przecież nożyczkami nie wolno się bawić, są ostre i niebezpieczne! To jak to strzyżenie może nie boleć, jak nożyczkami???
Kto mówi, widząc sąsiadkę zmierzającą do drzwi: znowu ta baba idzie! Kto mówi przed wyjazdem do znajomych czy dziadków: ale mi się nie chce do nich jechać?
Kto grymasi przy jedzeniu i nie jada warzyw? [Czyżby to tatuś?? przekonanie, ale zwykle się potwierdza 😉] Kto mówi dziecku: MUSISZ jeść warzywa, bo są zdrowe? A kto mówi: jak nie zjesz warzyw, to nie urośniesz / nie pójdziesz się bawić / nie obejrzysz bajki? Czyli warzywa je się za karę… Czy nie lepiej powiedzieć: jedz, bo są pyszne, zobacz, jak mi smakują? Wykorzystać naturalną moc naśladownictwa, która u dzieci jest nad wyraz rozwinięta, bo w ten sposób uczą się wszystkiego o świecie i życiu. A jeszcze lepiej zapytać: a co Ci smakuje?
Kto przez kilka lat nie daje dziecku „dorosłego” jedzenia, bo przecież dzieci nie lubią schabowego, krupniku czy zapiekanki z warzyw? Bo dzieci lubią tylko kluseczki, makarony i tym podobne… Jak tym właśnie są karmione, to to lubią, prawda? Kto by nie lubił naleśników! Szczególnie kiedy to wszystko jest na słodko! Cukier ma moc uzależniającą, to dowiedzione naukowo, nawet są badania, że dużo łatwiej uzależnia, niż dragi… Czy ktoś się dziwi, że dzieci lubią słodkie??
Pochwalę się, że u nas nie było ŻADNYCH takich przypadków.
Ani ze starsza córką, ani z młodszą. Wiem, że są wyjątkowe 🙂 Ale to niemożliwe, żeby było w nich coś tak wyjątkowego w tej kwestii (skoro inne dzieci mają z tym problem), w dodatku jakimś psim swędem w obu. To to, co się do nich mówiło i jak my się zachowywaliśmy w poszczególnych sytuacjach, zbudowało ich stosunek do świata zewnętrznego. Nie mówię, że jest całkiem różowo, ale strach nie zagląda im w oczy w codziennych sytuacjach, jedzą niemal wszystko, a jak czegoś nie jedzą, to faktycznie są to konkretne nielubiane produkty (ja też mam takie!). Teraz to już duże panny, mają inne troski, i być może obawy czy nawet lęki – jak to nastolatki. I tak samo należy uważać na to, co się obok czy do nich mówi. Bo dzieci, w każdym wieku, to doskonali obserwatorzy. Wyczuwają i rozumieją o wiele więcej, niż się dorosłym wydaje.
Upodobania kształtują się od maleńkości. Jeśli dajemy dziecku szeroki wachlarz – większość zaakceptuje w naturalny sposób. Szczególnie, jeśli jako rodzice dajemy dobry przykład. To samo jest z nawykami. Warto o tym pamiętać!
Na kulinarnym przykładzie podam też radę, którą wielokrotnie powtarzam: słuchajcie swoich dzieci. Jeśli moje dziecko mówi, że nie chce pieczonej papryki, i dodaje: wolę surową, to wiem, że to prawda – bo obserwuję i wyciągam wnioski. Wpyla surową aż miło patrzeć (i słuchać). Tak samo chrupie marchewki, kalarepę, cukinię, a nawet kapustę, kalafiora czy nóżki brokuła. Wszystko na surowo chętnie. W zupie ujdzie. Ale upieczone i podane osobno już nie bardzo i ewentualnie żeby zrobić mamusi przyjemność 😉 Chyba że są to kalafior czy brokuły w towarzystwie musztardowego jogurtu – to pasuje.
A jadłospis – jak zwykle – obfituje w warzywa, więc mam nadzieję, że skorzystacie 😊
—-
Pomóż mi rozwijać mój blog 😊
Podoba Ci się treść ❓ Kliknij serduszko pod tytułem ❗
Blog żyje z odwiedzin: zapraszam Cię ponownie ❗
Pomóż innym mnie znaleźć: udostępnij – poniżej znajdziesz ikony, dzięki którym łatwo to zrobisz ❗
To dla mnie ważne 😊 Z góry dziękuję ❗
