o świetlanej przysłości - dziewczyna patrząca przez lornetkę z zaskoczoną miną
NA TEMAT

O świetlanej przyszłości

Czytając moje wcześniejsze wpisy wiecie zapewne, że dużą wagę przykładam do tego, w jaki sposób mówić do dziecka, a w jaki nie. Że ważne jest dziecko, i ważny jest rodzic. Ostatnio podejmuję tematy kolejnych niewspierających schematów, które nabyte w dzieciństwie i młodości, utrudniają dorosłe życie. Podkreślam, jak są szkodliwe, i jakiego trudu wymaga ich zauważanie, a tym bardziej praca nad ich zmianą, często na własnym przykładzie.

Dlatego poruszył mnie post, który niedawno przeczytałam na Facebooku, a właściwie bardziej reakcje pod nim. Niemal nie mogłam uwierzyć, jaki wywołał odzew. I nie mam pewności, czy o taki chodziło, czy nie o taki? Czytając kolejne komentarze dopiero po kilkudziesięciu (głównych, bez rozwijania poszczególnych wątków) znalazłam taki, w którym odbiór był powściągliwie i delikatnie sceptyczny w stosunku do posta, i odzwierciedlał moje na ten temat zdanie…

A treść postu brzmi:

„Nie chodzi o to, jak bardzo jesteście zmęczone. Chodzi o to, jak bardzo męczycie wszystkich innych” – szczery rodzic tłumaczący dzieciom, dlaczego muszą iść spać.

Taki „cytat” zostawił popularny w necie Ojciec na swoim profilu, z komentarzem: „Podobno warto być szczerym 😊”.

A pod spodem lawina komentarzy. Rodziców, którzy cytują własne z dziećmi rozmowy, często o podobnym wydźwięku, oraz rodziców dziękujących za te „pokrzepiające” słowa, dające nadzieję, że jednak można dziecku powiedzieć wprost: idź już spać, bo chcę od ciebie odpocząć…

Przypomnę tutaj, że psychologowie alarmują, że bardzo dużo dzieci kłócących się czy nawet rozwodzących się rodziców ma przeświadczenie, że to one są winne, że gdyby były grzeczniejsze, posłuszniejsze, lepiej się uczyły, wcześniej chodziły spać, to mieliby nadal oboje rodziców pod jednym dachem…

W świetle tego, jak dzieci rozumieją świat, czy takie postawienie sprawy, jak w cytacie powyżej, nie jest przypadkiem całkiem bardzo niewłaściwym doborem słów? Pachnącym powrotem do ciemnych czasów (wcale nie tak odległych), kiedy dziecko było po prostu „przychówkiem”? Miało znać swoje miejsce, być niewidzialne, bezszelestne, bezwonne? Ciemnych jak najbardziej w sensie ciemnoty! Bo czy to nie dzieci i młodzież są naszą nadzieją na lepszą przyszłość? W dodatku  KAŻDE SŁOWO, gest, emocję rodzica  – do pewnego czasu – chłoną niczym gąbka? I interpretują po swojemu, mimo najlepszych intencji rodzica?

Pomyślałam, że po prostu muszę tutaj napisać parę słów na ten temat!

Chwilowe zachłyśnięcie się „bezstresowym wychowaniem”, które miałoby wyzwalać wszystkie najlepsze i cudowne cechy u dziecka, czyniąc z niego przyszłego boga życia, pewnego siebie, króla biznesu, nadzianego i ze wszech miar szczęśliwego, na szczęście już minęło. Jednak nadal na fali wznoszącej jest ciągła presja na „dziecko sukcesu” – i tutaj mamy przepis na nieszczęśliwych rodziców, podporządkowanych posiadaniu dziecka, które MUSI być naj od samego urodzenia. A nawet w okresie prenatalnym – na sesje muzyki dla dzieci można chodzić już w trakcie ciąży, bo przecież to kształtuje doskonały (według wyboru rodzica) gust muzyczny, a do tego rozwija mózg… Poprzez przedszkole i szkołę, kiedy dziecko ma czas zorganizowany od samego rana do wieczora, no bo przecież angielski (a może i inny dodatkowy język, bo bycie poliglotą jest takie cool), judo czy balet, basen lub football, skrzypce czy inny instrument… A na koniec dnia odrabianie zadań, przypilnowanie powtórki materiału do sprawdzianów, zadane prace domowe (karmniki dla ptaków czy inne wspaniałości, które np. 8-latek ma NIBY zrobić sam)… No i jeszcze dopilnowanie kąpieli, bo higiena to zdrowie, czytanie na dobranoc, bo dobre nawyki trzeba wyrabiać w dziecku od samego początku… Itp. Itd. …

Do tego trzeba doliczyć etat, albo i prowadzenie własnej firmy (trzeba przecież na to wszystko jakoś zarobić), plus zwykłe domowe czynności, czas na higienę i sen. A gdzie czas na własne zainteresowania, pasje, czy po prostu odpoczynek? Tylko mi nie mówicie, że zabawa z kilkulatkiem to relaks 😉

Nic dziwnego, że normalny rodzic – dziecka przynajmniej tak do 5-6 klasy szkoły podstawowej – ma tego dosyć. Ja nie wspomnę o dziecku, które prędzej czy później ogarnie, że coś jest nie tak z jego życiem. Ja mówię o dorosłym człowieku, który przez kilkanaście lat chodził do szkoły, uczył się, potem zaczął pracować, bo dorosłość przychodzi zawsze prędzej, niż później i często całkiem nieoczekiwanie. I gdzieś tam postanowił, że miłość, że rodzina, że to ten właśnie czas. I bach! Zewsząd dopadają go dobre rady, jak wychowywać szczęśliwe dziecko, które w przyszłości odniesie sukces. Bo przecież sukces musi odnieść – to się samo przez się rozumie! I się zaczyna…

Ja nazwałabym to – na fali poprzednich rozważań na temat niewspierających wczesnych schematów – schematem świetlanej przyszłości 😊

I według mnie również jest niewspierającym schematem, tyle że dla rodzica nie jest wczesnym, bo nabytym już w dorosłości. Ale jest wczesnym dla dziecka, wychowywanego wśród takich przekonań…

Czy ten schemat wspiera rodzica w jego działaniach DLA DOBRA dziecka? Czy może ten schemat wspiera dziecko, wychowywane, by osiągnąć sukces? Można tutaj mieć skrajnie różne zdanie. Moim zdaniem, nie wspiera ani dorosłego, ani jego dziecka…

Poddając się temu schematowi rodzic kręci dzień za dniem, niczym chomik w kołowrotku. Obmyśla plan, jakie to umiejętności jego dziecku NA PEWNO będą potrzebne do osiągnięcia świetlanej przyszłości, i skrzętnie go realizuje. Wszelkie odstępstwa od harmonogramu i niespodziewane wyrwy w planie traktuje jak kataklizm, którego skutkom trzeba natychmiast zaradzić. Ewentualną niechęć dziecka do poddania się temu schematowi odbiera jako sabotaż i dusi w zarodku. Wszystkich, którzy nie wychowują potomstwa w ten właśnie sposób, uważa za niedouczonych i – o zgrozo – nie dbających o przyszłość własnych dzieci, w związku z czym istnieje wątpliwość, czy te własne dzieci w ogóle kochają, i może w ogóle nie powinni ich mieć?

Unikaniem schematu świetlanej przyszłości będzie być może akceptacja powszechnej edukacji jako wystarczającej, aczkolwiek niezbędnej. Dziecko nie musi, ale może. Jak chce, to dobrze, niech ma dodatkowe zajęcia. Jak nie chce, nikt go zmuszać nie będzie. Nie ma presji, przecież dziecko samo kiedyś znajdzie swoje „powołanie” i oby mu było z tym dobrze. Nie wszyscy muszą być dyrektorami czy biznesmenami, kelnerki też są potrzebne, a każda praca jest dobra.

Nadmierna kompensacja schematu świetlanej przyszłości to totalny zlew: dziecko szkołę musi odbębnić, a po lekcjach niech sobie żyje w sieci. Czy się czegoś nauczy, czy nie – bez różnicy. Nie będzie chwalenia za piątki, ale też łojenia za mierne. W końcu przecież dziecko dorośnie i pójdzie do roboty, po co więc mu ta cała wiedza? Nie będzie kolejnym szczurem, goniącym za sukcesem. Przecież internet mu nie zaszkodzi, to nawet jest rozwijające i przyszłościowe: przecież można na tym nieźle zarabiać – bycie youtuberem, streamowanie, a nawet uczestnictwo w rozgrywkach gier, w których wygrane to astronomiczne sumy, to marzenie wielu młodych ludzi, i to coraz młodszych… Przecież na pasji można zarabiać! To jak to było z tym szczurem?

Taki schemat mi tutaj wyszedł z przymrużeniem oka.

Jednak całkiem poważnie zadaję pytanie: czy człowiek, stając się rodzicem, staje się niewolnikiem? Czy decydując się na posiadanie potomstwa, decyduje się na życie w kieracie przez najbliższe kilkanaście lat? I to z własnej, nieprzymuszonej woli, bo nikt nikomu pistoletu do głowy nie przystawia.

Uważam, że nie. Że oto żyjemy w cywilizacji, w której przyszedł czas na szukanie równowagi pomiędzy pomiataniem dzieckiem, a robieniem z niego pępka świata. Bo gdzieś musi być granica między jedną skrajnością, a drugą. Że ważne jest dziecko, i ważny jest rodzic. Dziecko jest w tej relacji na pozycji słabszego, bo zależy od wielu decyzji i poczynań rodzica, dlatego tak ważne jest edukowanie dorosłych w zakresie wychowania. I zachowanie zdrowego rozsądku. Dla każdego będzie to oznaczać co innego – to prawda. Zawsze jednak warto szukać złotego środka, choć być może on wcale nie istnieje – tak jak idealny rodzic, idealne dziecko i potwór z Loch Ness 😉

I zawsze słuchać, co nasze własne dziecko ma nam do powiedzenia. Lub co mówi, kiedy myśli, że nie słuchamy. I czytać między wierszami. I zastanawiać się nad tym, co mówimy do naszego dziecka. I co mówimy wtedy, kiedy myślimy, że ono nas nie słyszy. Bo ono czyta między wierszami. Bo każde słowo raz powiedziane, zostaje jak ziarno w ziemi, i wykiełkuje. Zbożem lub plewami. Wybór, co zasiejemy, należy do nas, rodziców. A że mamy tendencję do uważania za wartościowe to, w co sami wierzymy, jakie sami mamy przekonania – tym chętniej potakujemy, a z trudem przyjmujemy odmienny punkt widzenia…

Stąd popularność niepokornych i odbiegających od schematu wzorowego rodzica teksów. Te słowa padają na podatny grunt wiecznie zmęczonych rodziców, oraz tych poszukujących innej niż schemat świetlanej przyszłości drogi. Czasem jednak mam wrażenie, że niektóre memy niebezpiecznie przechylają szalę, bo mają być śmieszne, czasem „śmieszne przez łzy”; zawsze jednak mają poruszać i skłaniać do refleksji. Bardzo szanuję zdanie Ojca na temat wychowania dzieci, z wieloma się zgadzam i pod nimi podpisuję. Bo idealny rodzic nie istnieje, tak samo, jak idealne dziecko. Książeczki wydawnictwa Book Ojciec „dla dzieci”, które nie do końca są dla dzieci, tylko po to, żeby DOROŚLI je czytali dzieciom i przy okazji liznęli nieco wiedzy, są super. Fiszki na temat agresji u dziecka i u rodzica – genialne w swojej formie i przekazie. Jest autorytetem dla naprawdę wielu rodziców. Jednak wielu z nich rozumie (chce rozumieć?) jego memy dosłownie, bez przymrużenia oka. Bo chcą zadbać również o siebie – i z jednej strony dobrze. Jednak z drugiej, żeby edukować rodziców, trzeba ich mobilizować do szerszego ogarnięcia tematu wychowania dzieci. Nie tylko przeglądania relacji pełnej memów, z których chętnie się pośmiejemy, bo są TAKIE PRAWDZIWE i takie bliskie sercu utrudzonego rodzica… Ale czytania jego blogowych tekstów, a ostatnio słuchania podcastów.

Ilu z facebookowych folowersów zagląda na blog Ojca, żeby przeczytać jego teksty czy posłuchać, co ma do powiedzenia?

A warto! Po wartościowy kontent – na początek – zapraszam Was TUTAJ 🙂 A potem żeglujcie po blogu ile się da.

Projektując świetlaną przyszłość swojego dziecka rodzice zwykle nie widzą go w kuchni, ale dla mnie osobiście to najulubieńsze miejsce i kocham gotować, więc patrząc w moją przyszłość, właśnie tam siebie widzę 😊 Obym mogła układać dla Was jadłospisy, jak teraz! Najnowszy znajdziecie TUTAJ 😊

—-

Pomóż mi rozwijać mój blog 😊

Podoba Ci się treść Kliknij serduszko pod tytułem
Blog żyje z odwiedzin: zapraszam Cię ponownie
Pomóż innym mnie znaleźć: udostępnij – poniżej znajdziesz ikony, dzięki którym łatwo to zrobisz

To dla mnie ważne 😊 Z góry dziękuję

Follow Me!