Trafiłam dzisiaj do Andrzeja Jacka Bliklego – a dokładnie na jego osobistego bloga 🙂 Tak, to ten mistrz cukierniczy, od którego rodowego nazwiska pochodzi nazwa – BLIKLE – warszawskiej firmy cukierniczej, prawdopodobnie znanej (przynajmniej z nazwy) niemal każdemu Polakowi. Oprócz tego, że w latach 1990-2010 był prezesem spółki, zdobył profesorski tytuł nauk matematycznych i wykładał na wielu uczelniach. Autorytet nie tylko w matematyce, ale i zarządzaniu.
Trafiłam na jego stronę moznainaczej.com.pl nieprzypadkowo – już dawno słyszałam o propagowaniu przez A. Bliklego turkusowej samoorganizacji, więc na jego stronie pojawiłam się po udostępnianą przez niego w formacie pdf książkę „Doktryna jakości. Rzecz o turkusowej samoorganizacji”. Można ją pobrać TUTAJ, a benefit (zamiast płacić wydawnictwu ONEpress za książkę w standardowej formie) wpłacić na konto Stowarzyszenia Matematyków i Informatyków z Niepełnosprawnościami i ich Przyjaciół INTEGRAŁ, które A. Blikle jest członkiem-założycielem. Niekomercyjne rozpowszechnianie jej w tej formie, a także cytowanie, są przez autora polecane – dla rozpropagowania idei turkusowych organizacji. Czyż to nie wspaniałe?
Wracając do bloga autora, jak to mam w zwyczaju, zanim jeszcze książkę pobrałam, wsiąknęłam, bo zaintrygowało mnie określenie: B Corpy. A. Blikle pisze: „W ostatnim czasie obok fascynującej idei organizacji turkusowej pojawiła się równie fascynująca i nieodległa od niej idea Benefit Corporations, którą na własny użytek nazwałem Firmami Dobra Wspólnego.” I dalej w swoim artykule B Corpy – Firmy Dobra Wspólnego kontynuuje:
„W wydanej w 2012 roku książce pod znamiennym tytułem Mit wartości dla akcjonariuszy: Jak postawienie akcjonariuszy na pierwszym miejscu przynosi szkody inwestorom, firmom i społeczeństwu, jej autorka Lynn Stout, profesor prawa na uniwersytecie Cornell (USA), dokonuje pewnej zaskakującej w swojej prostocie obserwacji. Skoro ludzi dbających wyłącznie o interes własny, bez oglądania się na szkody wyrządzane innym, potraktowalibyśmy zapewne jako psychopatów, to dlaczego taką postawę w przypadku firm uważamy za akceptowalny standard? Czy rzeczywiście chcemy godzić się na to, aby zarządy były kontraktowo zobowiązane do wykorzystywania pracy nieletnich w swoim łańcuchu dostaw lub też do przerzucania kosztów bieżącej działalności na przyszłe pokolenia? Dla większości z nas – pisze autorka – odpowiedź na to pytanie jest oczywista.
Ten głos, jako jeden z wielu, jest świadectwem rodzącego się przekonania, że najbardziej palące problemy społeczeństw nie mogą być rozwiązane jedynie przez rządy i organizacje pozarządowe. W tej sprawie konieczna jest szeroka aktywność firm, a to wymaga gruntownego przedefiniowania ich społecznej i biznesowej roli.”
To jest coś, co cały czas kołacze mi się „z tyłu głowy”. Bo mnie nie mieści się w głowie, że firmy dla własnej korzyści wykorzystują, oszukują, a nawet niszczą zdrowie swoich odbiorców. Niszczą środowisko na zasadzie: my, a po nas nic. Albo teraz: działają na terenie Rosji jak gdyby nigdy nic, bo biznes to biznes… Tymczasem B Corpy kierują się szeroko pojętym interesem społecznym. Bo benefit = pożytek musi być dla szerszej grupy interesariuszy, a nie tylko dla właścicieli/udziałowców firmy.
Dalej autor artykułu podaje standardy oceny każdej firmy, która chce realizować misję „nowej generacji przedsiębiorstw”, pozwalające mierzyć wpływ wywierany przez firmę na pracowników, klientów, dostawców, społeczeństwo i środowisko:
- Musimy stać się tą zmianą, której oczekujemy od świata.
- Każda firma powinna działać przy założeniu, że ludzie i miejsca (na ziemi) są ważne.
- Przez swoje produkty, praktyki i zyski biznes powinien aspirować do niekrzywdzenia nikogo i tworzenia pożytków dla wszystkich.
- Aby realizować te zasady musimy działać przy zrozumieniu, że zależymy jedni od drugich, jesteśmy więc odpowiedzialni wzajemnie za siebie, jak też i za przyszłe pokolenia.
- Firmy, które w sposób udokumentowany realizują te zasady nazwano B Corpami. Światową gospodarkę postrzegają one jako siłę wykorzystującą przedsiębiorstwa do tworzenia dobra.
Co myślicie o takiej idei, która wcielana jest w życie już nie tylko w USA? Czy to mrzonki, czy może kwestia nie tylko warta przemyślenia w każdej, nawet najmniejszej firmie, ale możliwa do wdrożenia i ciągłego udoskonalania?
Profesor Andrzej Blikle podsumowuje swój wstępny artykuł na temat B Corp i Benefit Corporations:
Od tradycyjnych firm oczekuje się, że podstawowe decyzje ich zarządów będą podporządkowane maksymalizacji zysku. Coraz więcej firm zaczyna jednak rozumieć, że taka zasada jest przeszkodą w tworzeniu długoterminowych wartości dla interesariuszy, a w tym również dla udziałowców. Zarządy Benefit Corporations są więc prawnie zobowiązane do uwzględniania oczekiwań wszystkich interesariuszy. Daje im to elastyczność w długookresowym tworzeniu uniwersalnych wartości bez zaburzania tego procesu nawet przez tzw. transakcje wyjścia jak np. wchodzenie na giełdę lub sprzedaż firmy.
Jak dla mnie – do zrobienia! Każda zmiana zaczyna się od nas.
Wracam do czytania…